Dzisiaj postanowiliśmy odpocząć od plaży. Gdyby tylko o nas chodziło, nasze leżaki i parasol, przez cały pobyt stałyby nietknięte. Jednak ten wyjazd ma przede wszystkim zadowolić chłopców, więc większość czasu spędzamy w piasku i wodzie.
Udało nam się jednak wynegocjować dzień zwiedzania, przekupując chłopaków możliwością używania iPadów podczas jazdy samochodem.
I tak po starciu z włoską nonszalancją na drodze, połączoną z pozostawiającą sporo do życzenia jakością miejscowych dróg, dotarliśmy do przepięknie położonego Urbino. Już widok z drogi na górujący nad miastem pałac obiecuje niemałą atrakcję, dodatkowo udało nam się bez problemu (chyba wrócił do nas jakiś dobry uczynek) zaparkować samochód, do tego w cieniu! Pozytywnie nastawieni ruszyliśmy zwiedzać wzorcowe, renesansowe miasteczko.
Urbino
Plątanina średniowiecznych i renesansowych ulic naprawdę przenosi w czasie. Piękny złotawy kolor cegły i kamienia skojarzył mi się z Maltą. Po przejściu paru uliczek dotarliśmy do katedry przy Piazza Federico, gdzie należy obejrzeć malowidło Federica Barocciego – Ostatnia Wieczerza. Tutaj też, w jednej z kafejek, zjedliśmy lekki, ale bardzo smaczny lunch, z trzema rodzajami pieczywa, coś pomiędzy chlebkiem pita a naleśnikiem.
Dalej obejrzeliśmy Casa Natale di Raffaello (w Urbino urodził się i mieszkał malarz Rafael Santi), Oratorio di San Giuseppe i Oratorio di San Giovanni Battista, XVI-wieczną Fortezza dell’Albornoz (pozostałości wież i murów obronnych Urbino).
Perełką i wizytówką miasta jest, podobno najpiękniejszy we Włoszech, renesansowy Palazzo Ducale, zbudowany dla kondotiera władającego Urbino, wielkiego miłośnika sztuk – księcia Federica da Montefeltro. Kunsztownie urządzone i wspaniale zdobione sale są dzisiaj m.in. siedzibą Galerii Nazionale delle Marche.
Miasteczko nie jest duże, zwiedzanie czasami męczące ze względu na duże różnice w poziomach i pochyłości ulic, ale to prawdziwa perełka – szczerze polecam odwiedziny.
San Marino
Po południu ruszyliśmy do San Marino. Jako że, nie była to dla nas pierwsza wizyta, nastawieni byliśmy na krótki spacer i ewentualnie małe zakupy. Ten maleńki kraj ma własną mennicę, znaczki pocztowe, 1000-osobową armię, drużynę piłki nożnej – a słynie z wyścigów Formuły 1 i braku cła.
Tym razem nasze dobre uczynki poszły w zapomnienie i bardzo długo krążyliśmy w poszukiwaniu miejsca. Ostatecznie zaparkowaliśmy w miejscu sporo oddalonym od centrum. Musieliśmy przejść szlakiem wytyczonym u szczytów Monte Titano, co w jedną stronę okazało się całkiem malowniczą i przyjemną atrakcją, jednak w drodze powrotnej było już raczej uciążliwe.