ZEA

Lot balonem nad pustynią.

Dzisiaj wstaliśmy o czwartej nad ranem. Czego się nie robi dla przygody! 

Z hotelu odebrał nas kierowca. W samochodzie była już jedna para, a po drodze na miejsce zbiórki zabraliśmy jeszcze jedną panią.

Godzina odbioru z hotelu była dla nas wyzwaniem, tym bardziej, że dopiero przestawiamy biologiczne zegary na tutejszy czas. Ale dla lotu balonem nad pustynią, mogę z sowy przeistoczyć się w skowronka.

Gdy namawiałam Męża na tę wyprawę, wyobrażałam sobie, że emocje nie powinny być mniejsze niż wtedy, gdy lecieliśmy helikopterem nad Wielkim Kanionem.

Nasze przedpołudnie miało wyglądać tak

a wyglądało tak

Mimo usilnych prób kilku załóg, z miejsca, z którego mieliśmy wystartować, w niebo nie wzniósł się tego ranka żaden balon. Przeszkodą był zbyt silny wiatr.

Kapitan naszego balonu umieścił nas nawet w koszu i próbował startu z gondolą leżącą na boku. Niestety ani jego zapał, ani wysiłki zespołu nie pomogły przezwyciężyć natury.

Wykupując tego typu atrakcję, trzeba się liczyć z faktem, że pogoda może pokrzyżować plany. Nas to tym razem spotkało. Żałujemy, ale bezpieczeństwo jest ważniejsze. Safety first.

Podobno firma należąca do rodziny królewskiej, wykupiła na pustyni takie miejsce, z którego start balonów jest stuprocentowy.

Widzieliśmy kilka balonów na niebie, więc może to nie legendy? A może tylko większy fart?

W każdym razie ja jeszcze kiedyś wrócę do tematu „balonowej atrakcji”, ale już nie na tym wyjeździe.