Japonia

Ginza, Asakusa i dżentelmeni na meczu.

Ginza

Po porannych odwiedzinach na targu rybnym, ruszyliśmy w stronę dzielnicy handlowej – Ginza.

Jest to dzielnica domów towarowych i sklepów najdroższych marek. To tutaj można zwiedzić np. Sony Building, ale również Kabuki-za. Teatr Kabuki, w którym dwa razy dzienne wystawiane są tradycyjne spektakle, bilety można kupić w automacie.

Co kto lubi – dla mnie spacer Harumi Dori nie był specjalnie fascynujący a widok szyldów nawet najdroższych marek, jakoś nic we mnie nie poruszył.

Ginza Tensyodo

Dla mnie, najsympatyczniejszą miejscówką okazał się róg budynku, w którym mieści się sklep z biżuterią i zegarkami – Ginza Tenshodo.

Na zamówienie sklepu, w którym sprzedawana jest m.in. biżuteria ślubna, wykonano i umieszczono w szczycie ściany posąg aniołka, kupidyna. Mówi się, że para trafiona strzałą tego amora będzie zawsze szczęśliwa.

Asakusa

Z Ginzy pojechaliśmy do dzielnicy Asakusa, korzystając z linii Ginza, otwartej w 1927 r. – była to pierwsza linia tokijskiego metra. Na stacji można zobaczyć zdjęcia z różnych okresów jej istnienia. W pobliżu przepływa wpadająca do Zatoki Tokijskiej – Sumida-gawa.

Główną atrakcją tego dystryktu jest buddyjska świątynia Senso-ji (inaczej zwana Asakusa Kannon). Prowadzi do niej promenada otoczona sklepikami – Nakamise-dori (dosłownie „ulica między sklepami”), kolejne boczne uliczki również są pełne sklepów oraz restauracji.

Dla mnie było tam zbyt jarmarcznie i sztucznie, może za dużo oczekiwałam po ponoć najstarszej buddyjskiej świątyni w regionie. Jeżeli tylko ktoś ma ochotę, dzielnicę można obejrzeć jadąc rikszą. 10-minutowa przejażdżka kosztuje (maj 2013 r.) 2000 jenów.

Stadion Saitama 2002

Pod wieczór wyruszyliśmy na Stadion Saitama 2002, aby obejrzeć mecz Urawa Red Diamonds z Vegalta Sendai (1:1). O samym poziomie meczu powinien się wypowiedzieć Mój Mąż, ale ja kobiecym okiem patrząc, mogę powiedzieć z pewnością jedno – kultura!

Takiego porządku, samodyscypliny i wzajemnego szacunku ludzi wobec siebie, chyba nigdzie nie widziałam. Na mecz i po meczu, ramię w ramię podążali zapaleni kibice w klubowych barwach, panowie w garniturach z teczkami w dłoniach, panie z małymi dziećmi i pary w każdym wieku.

Sprawdziłam, było ponad 24 tysiące widzów – widok był niesamowity, a wszystko z udziałem garstki ludzi, którzy bardziej pilnowali płynności ruchu niż porządku. Policji nigdzie nie widziałam – nie wiem, czy jeszcze gdzie indziej jest coś takiego możliwe.

Może Ci się spodobać